Oferty

(1)

Pozostałe oferty od najtańszej

Mniszki Małgorzata Borkowska

Opis i specyfikacja

Jakże archiwa wciągają! Zaczęło się wszystko od tego, że dostałam zadanie ustalenia liczebności polskich klasztorów mojego zakonu - to jest benedyktynek - w wiekach od XVI do XIX. Praca wymagała spisania wszystkich zakonnic i okazała się mrówcza, albo - jeśli kto woli - benedyktyńska. Bo istnieją wprawdzie w klasztorach specjalne księgi, gdzie zapisuje się wstąpienia, profesje i zgony zakonnic, ale często zaniedbywano ich prowadzenia, toteż danych trzeba szukać absolutnie wszędzie: w listach, w kwitach, w aktach procesowych, nawet na książkach i na portretach. . . Szczególnie dużo ich dostarczają księgi rachunkowe i bardzo polubiłam tego rodzaju źródła.

Dodajmy, że archiwa klasztorów uległy, jeśli nie zawsze zniszczeniu, to w każdym razie w większości wypadków rozproszeniu podczas wojen i podczas akcji kasacyjnej zaborców; rzadko się zdarza, by całe archiwum danego klasztoru było w jednym miejscu. Akta mogą być wszędzie: w archiwach samych klasztorów, w archiwach i bibliotekach kurialnych i państwowych, nawet w zbiorach prywatnych. Często też jedne prowadzą do drugich i tropi się kogoś lub coś po tych śladach, jak zwierza w puszczy. Ale to wszystko - to tylko zewnętrzne ramy przygody.

Samą przygodą było zetknięcie się z żywymi ludźmi, którzy w miarę szperania zaczynali jak gdyby budzić się i poruszać. Pierwsza napotkana wzmianka, to jeszcze tylko cień człowieka: ot, wiadomość, że taka żyła, i kiedy żyła. Ale po jakimś czasie znajduje się jakiś list od niej lub do niej, albo choćby wzmianka w cudzym liście; jakaś notatka w rachunkach, jakiś zapis w kronice. . . Ktoś relacjonuje jakiś jej czyn, naświetla motywy, ktoś podaje mimochodem opinię o niej, ktoś zapisuje, czasem przypadkiem, okoliczności.

. . Nieraz to bywa wszystko i z takich kilku wzmianek można już sobie odtworzyć zarys postaci: mniej więcej tak, jak się odtwarza rysy zniszczonego portretu. Nie obywa się przy tym bez hipotez; zwykle starałam się uzasadniać swoje domysły, ale być może, że w odtwarzaniu tych psychicznych portretów uległam czasem sugestii i kształtowałam postacie znane tylko z fragmentarycznych informacji na wzór postaci współczesnych i żywych, niekoniecznie zresztą zakonnic. Co zresztą wcale nie znaczy, że rekonstrukcja musi być tym samym błędna. Ludzie bywają przecież podobni.

Ale to mnie właśnie fascynowało: docieranie do żywego człowieka. Ten człowiek coś sobie w życiu założył, czegoś chciał: rozumiem te dążenia, stanowią one program wybrany tak przez niego jak i przeze mnie. A w realizowaniu tego programu dysponował pewną sumą wrodzonych zalet i także wrodzonych wad; ponadto formacją otrzymaną od środowiska, pewnym zasobem wiadomości, mniejszym lub większym doświadczeniem.

. . Kształtował też sam siebie przez kolejne decyzje, jedne zgodne z głównym dążeniem, inne z nim sprzeczne lub połowiczne, z czego sobie czasem zdawał sprawę, ale częściej nie. I bywał, jak każdy człowiek, mieszaniną wielkich pragnień i małych realizacji, genialnych intuicji i żenujących błędów, zbędnych komplikacji i tragicznych w skutkach uproszczeń. I to także - jak bardzo rozumiem. A wreszcie, była nad nim, jak jest i nad nami, ręka Boga. Każdy z tych szkiców jest właściwie historią miłości Stwórcy do jednego ze stworzeń; miłości różnie przyjmowanej przez to stworzenie, czasem je uskrzydlającej, a czasem bardzo boleśnie zmarnowanej.

I oczywiście nie można przysiąc, że tak właśnie było naprawdę; jak o nikim, najlepiej nawet znanym, nie można powiedzieć na pewno, że to, co nam się wydaje dowodem świętości lub grzechu, było nim naprawdę w oczach Boga, albo że było ostatnim słowem tego człowieka. . .